Jacek Bierut, Igła

marzec 9th, 2009 by trojanowski marek | Filed under analiza

.
W którejś tam z odsłon przygód Tytusa, Romka i A’tomka poddawana pionierskiemu eksperymentowi uczłowieczenia małpa, w jednym z testów na wrażliwość muzyczną traci przytomność. Śni jej się taka oto scenka:
Tytus – czyli małpa – tym razem jako pan hrabia jedzie w zaprzężonej w dwa konie i powożonej przez odpicowanego stangreta karocy. Jedzie sobie, jedzie i pewnie jechałby tak przez kolejnych 20 stron komiksu, gdyby nie spotkał chudego Romka, który w tym śnie robił za zabiedzone acz utalentowane muzycznie pacholęcie ze skrzypkami własnej roboty w ręku.
Tytus kazał zatrzymać konie, wychylił szympansi łeb za okno i zapytał:

- Gdzie idziesz Romuś?
- Do miasta panie.
- Co niesiesz Romuś?
- Skrzypki na granie – odpowiedziało pacholę i zademonstrowało próbkę swych artystycznych umiejętności: „Do miasta idę brzdęk, brzedęk, skrzypecki niosę, brzdęk, brzdęk, żeby tam panom brzdęk, brzdęk, zagrać po trose”

Hrabia Tytus de ZOO wysłuchał Romusia do końca, uśmiechnął się i z wyraźnym uznaniem powiedział:

- Sprytnyś. Masz wyższe zdolności muzyczne. Zrobię cię organistą. Naści talara na struny i kalafonię.

Romuś, bydlę nienawykłe do takich dowodów łaski pańskiej, zdjął czapę, padł na kolana by okazać szacunek wielmoży. Jednak jak na bydlę o rodowodzie słowiańskim przystało nie ograniczył się do prostego: „dziękuję”. Zaczął kombinować:

- Dzięki za hojność waszej wielmożności – powiedział – ale kontent bym 2 talary otrzymać, bo dewaluacja teraz okrutna…

W tym miejscu sen się urywa. Hrabia Tytus ocknął się, nie doczekawszy tryumfu ruchu komunistycznego, który wydoiłby z niego wszystkie talary. Romuś przestał być pacholęciem. Powrócił do Polski z 1985 r., w której od dawna nie istniały różnice klasowe. A redaktor merytoryczna – pani Krystyna Brachańska-Wardęcka, sprawująca pieczę nad księgą XVII przygód gadającej małpy, grubasa w okularach i chudzielca w dziwnych butach a’la kowbojki – nie złożyła wniosku o natychmiastowe aresztowanie Chmielewskiego, który odważył się, ustami swoich komiksowych postaci poddać krytyce konsekwencje bezkrytycznego wdrażania w życie zasad ekonomii socjalistycznej.

Socjalizm z całym swym ampluła jebnął z hukiem. Komiks o uczłowieczaniu małpy także, chociaż huk po śmierci Chmielewskiego będzie ciut mniejszy. Ale pozostało pytanie: co utalentowany wieśniak – i nieważne czy jest to Janko Muzykant, Joszko Broda czy komiksowy Romek jako pacholę – może dać miastu, gdy te odkryje w wieśniaku talenty i wessie go, wchłonie w swoją tkankę odrywając od zielonych łąk, pól, ciepła krowich placków w które wkłada się bose stopy, gdy zmarzną od rześkiej rosy porannej ścielącej się po łąkach w październikowe dni.

Pytanie to pozostanie otwarte niezależnie od jakiejkolwiek odpowiedzi. Bowiem każda odpowiedź będzie skażona czasem, od którego uwolnione zostało pytanie samo. Nie zwalnia to jednak z poszukiwania odpowiedzi. Dlatego i ja zabrałem się za odkrywanie istoty duchowego wkładu wieśniactwa w rozwój kultury miast, chociaż wiem, że jest to poszukiwanie igły stogu siana.

Jako, że igła jeżeli się zgubi, zawsze gubi się w stogu, a stogi jeżeli zdobią już jakiś krajobraz, to tylko krajobraz śielskiej wsi, dlatego za materiał badawczy obrałem sobie książkę poetycką Jacka Bieruta, pt. Igła.

Pierwsze, drugie, trzecie a nawet czwarte i piąte wrażenie po lekturze Igły Jacka Biertuta, któremu nijak nie potrafiłem się oprzeć wiązało sie z przestrzenią miejską, do której trafił wrażliwy na piękno wieśniak o duszy artysty i sercu tak czystym jak naiwnym. W Igle bowiem przestrzeń się rozdziera w manichejską alternatywę: ulica / woda (Muzyka), kamień / księżyc (XII), zima / lustro (Piłkarska zima) – by stać się modusem lemowskiego Szpitala przemieniania, jako „miasto przemieniania” (Miasto), jeszcze jednym dogmatem o transsubstancjacji.

Światy te przenikają się rozmywając swoje ostre zakresy, by przybrać formę neoromantycznego ale ukatrupionego Lewiatana, o którym Bierut ogłosi z mocą proroka, wieszczącego swoje przepowiednie z tytułowej strony dzieła samego Thomasa Hobbesa z 1651 r.:

Dzisiaj odwiedziłem miasto, które / miało zniknąć, widziałem igły w / oczach ludzi, którym gnały światy, / patrzyłem jak płasko jest

(Którego nie będzie)

Miejska kosmologia, widziana przez bierutowego podróżnika pierwotnie ma charakter przewidywalny i znany. Dobowy cykl dnia przyporządkowany prawom mechaniki, konsumpcja, bezsilność – to wszystko zawiera się w credo Igły:

Wstaję i taję, jem śniadanie i śpię, / i wstaję, zamykam oczy przed / kupowaniem.
(moje pół)

Lecz ten sam podróżnik, który jest u Bieruta wieśniakiem, jest także poetą. Dlatego w pewnym momencie, na kwadrans przed refleksją o treści:

„czerwone budynki wchodzą / pokornie / w ziemię ptaki szykują szare piórka / liście dławią się igłami powietrza / otartego z obrzeży.
(wojna)

podróżnik wyjmie z kieszeni foliowy woreczek z równo odliczoną porcją 50 wysuszonych grzybków, z cieniutkimi nóżkami. Dokładnie pięćdziesiąt zmumifikowanych łysiczek lancetowatych, które wyjmie i włoży do ust.
Zacznie przeżuwać. Suche grzybki będą przyklejały mu się do zębów i podniebienia. I ten nieznośny smak, do wyrzygania.

Po kwadransie wszystko się zmienia. Tak samo jak po bierutowej Wojnie w tomiku Igła. Kolejne teksty będą relacjami z narkotycznych podróży rojącymi się od psylocybinicznych wrażeń, których sens znany jest tylko jednemu id i tylko w chwili odurzenia. Zaczyna się trans, taniec Olmeków. Rozpoczyna się zapominanie, rozpoczyna wędrówkę „to samo”, które błędnie do siebie powraca:

zapominanie w obcym / mieście / kiedy twarze palce księżyc / nie ograniczają tego / czemu wszystko / i na zawsze / nie mam siły dać / czy wziąć
(idem per idem)

W kolejnych tekstach Igły psylocybina umożliwi dotarcie do metapłaszczyzn. Przedmiotem refleksji nie będzie już świat zewnętrzny, ani wewnętrzny lecz refleksja sama. Wspomagany siłą 50 grzybów poeta wyzna:

„nie napisałem wiersza o którejś z tych chwil / o tym jak palę ogień leżę zaplątany / w skórę Róży jak prężę się na górze / rozplątując wiatr o sypianiu na kruchości / bo wiersz powinien być o tym pustym / miejscu, które nagle spostrzegasz / na fotelu obok siebie miejscu po mnie”

Tomik Igła Jacka Bieruta to dowód na to, ze wieś, oprócz 4M (masła, mąki, mięsa i mleka) może zaoferować miastu w XXI w. wiele, także w zakresie rozwoju kultury ducha, sztuki wieszczenia, produkcji tomików poetyckich. To dowód na to, że dotacje unijne przeznaczone dla rolników nie idą na marne. Bowiem regularne koszenie łąk, zwłaszcza tych podmokłych, które jest warunkiem koniecznym dla uzyskania dotacji, sprzyja mnożeniu się grzybów halucynogennych.

To czego zabrakło, to opowieści z krainy 500 suchych grzybków. Można się tylko domyślać ciągu znaków, rozwikłanej receptury stworzenia w postaci formuły:

Aaaaaa,nas.a..d…………..ddd..3.42223//////////////////////

Uniwersalnego i ostatniego wersu polskiej poezji.

W tomiku Igła Jacka Bieruta jest jednak coś. Jest taka narkotyczna atrakcyjność, ciekawość sampoczucia, która popycha do pierwszej strzykawki z brunatnym płynem, do pierwszych kryształków LSD, do pierwszych 30 grzybów. Coś, co nęci, kusi. Obrazy, których jakość zachęca do indywidualnych prób. Do ekperymentu magistralnego w celu wywołania podobnych obrazów.

tag_iconTags: |

You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. Both comments and pings are currently closed.

-