Samantha Kitsch, 25 wierszy

grudzień 15th, 2009 by trojanowski marek | Filed under analiza

W Ameryce wszystko jest inne. Siekane kotlety z krowy – popularnie zwane hamburgerami – serwowane w bułce w zestawie z frytkami i pięciolitrową colą mają überrozmiar. W związku z tym wydaje się, że amerykański mit supermana – latającego übermenscha w niebieskim kostiumie z wielką literą S wyszytą na klacie – dzięki tajnym, rządowym zabiegom eugenicznym został w skali masowej urzeczywistniony. Jaki überżołądek musi mieć statystyczny überamerykanin, by zmieścić übezestaw serwowany w überknajpie?

W Ameryce wszystko jest inne. Obywatele Rzeczpospolitej Polskiej – popularnie zwani Polakami – w normalnych warunkach niereformowalni, zacofani i małostkowi po sześciu miesiącach pracy „na construction” zmieniają się w prawdziwych Amerykanów. Cudowna, amerykańska metamorfoza trwa dokładnie pół roku. Po tym czasie Chicago, które przed wylotem z Okęcia było jeszcze Szikagao zmienia się nieodwracalnie w Czikago.

W Ameryce wszystko jest inne. Zjawiska pogodowe, w szczególności te o charakterze gwałtownym mają inną skalę. Trąby powietrzne nie ograniczają się w Stanach do zerwania dwóch lub trzech dachów, ale niszczą całe miasta. Wyobraź sobie, że masz ochotę wyskoczyć sobie do IKEA w sąsiednim mieście. Robisz trzy- czterodniowy wypad. Wracasz do domu i okazuje się, że nie tylko nie możesz odnaleźć własnego domu, ale nie poznajesz miasta. Niemożliwe? Porozmawiaj z mieszkańcami Nowego Orleanu.

W Ameryce wszystko jest inne. Silniki samochodowe mają inną pojemność. 1500 cm3? 2500 cm3? 3000 cm3? Nie, nie. Pojemności zaczynają się od czterech litrów, bo tylko taki silnik jest w stanie przepalić paliwo odmierzane w galonach. Galon, to ok. 3,7 litra. Statystyczny Amerykanin tankuje swoje statystyczne auto na stacji benzynowej płacąc za jeden galon benzyny średnio dolara i 60 centów. Przyjmując, że jeden dolar to trzy polskie złote wychodzi, że trzy i siedem dziesiątych litra benzyny Polak będący na emigracji lub na wycieczce w USA zapłaci 4,8 pln, co daje jakieś 1,29 pln / L.
I jak tu się dziwić marzeniom, że najlepiej radzą sobie w Ameryce i że tylko tam się spełniają?

W Ameryce wszystko jest inne. Prezydent też jest inny. Jest tak bardzo inny, że nawet niektórzy Amerykanie przywykli do amerykańskiej inności – zwłaszcza potomkowie konfederatów z Karoliny Południowej – nie mogą uwierzyć, że ten pan został 44. prezydentem USA. Trzymanie palca na przycisku nuklearnym w niczym nie przypomina zbierania bawełny na plantacji. Stąd owo zdziwienie.

W Ameryce wszystko jest inne. Roman Polański – w Europie szanowany reżyser, goszczony na salonach z najwyższymi honorami – w USA zmienił się. Roman musiał być zupełnie innym człowiekiem, kiedy łamaną angielszczyzną poprosił trzynastoletnią dziewczynkę o to, by się rozebrała, położyła na podłodze, rozłożyła swoje dziecięce jeszcze nogi a on – dobry wujek – zrobi jej kuku. Gdyby dziewczynka miała świadomość, że wujek z zagranicy kilkanaście lat później w swojej autobiografii napisze, że to jej mamusia była winna a nie on. Że to matka podsunęła mu swoje dziecko, by ten wsadził siusiaka gdzie potrzeba a następnie zrewanżował się angażem filmowym. Gdyby mała Samantha o tym wszystkim wiedziała, nie musiałaby zaciskać w milczeniu zębów z bólu. Nie musiałaby wywąchiwać się w czterdziestoletni, spocony tors. Nie musiałaby po wszystkim godzinami szorować szczotką ryżową swojego dziecięcego ciała ze spermy i śliny – z zapachu mężczyzny, który właśnie przed chwilą zakończył autorsko-artystyczny proces penetracji dziecięcej waginy.

A propos Samanthy i tego, że w Ameryce wszystko jest inne. W stanach mieszka jedna z polskich poetek – Samantha Kitsch. W 2006 r., światło dzienne ujrzał jej tomik pt. 25 wierszy. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Każdy może mieszkać gdzie chce. Każdy może wydać tomik własnych wierszyków. Każdy może nazywać się „Kitsch”. Ale jeżeli chodzi o ten konkretny tomik, to tu wszystko jest inne.

Inność pierwsza.

Oto fragment jednego z tekstów wchodzących w skład tomiku:

Popatrzyłem do góry
i spotkałem wzrok kropli
jasnociemną źrenicę
z twardym błyskiem kryształu
punkcikiem prawdy -
wisiała z balkonu
gotowa w każdej chwili się odłączyć
kapnąć mi na twarz
prysnąć w oczy
Zwięźle ujęła mój dylemat:
jeśli wycofasz się zanim się oderwę -
stchórzysz
lecz gdy zacznę spadać nie zdążysz się uchylić
choć pewnie się przestraszysz
zrobisz mimowolny unik
żenujący skazany na fiasko -
stałem zgłębiając analogie

[Kropla]

A to fragment innego tekstu:

Kot parę razy miauknął i poszedł spać do szafy w ścianie.
Tak się zaczęła moja godzina medytacji.
Skąd brała pewność, że jest mi niezbędna?
W czym ujawniłby się jej brak?
Wrośnięty w krzesło obserwowałem, jak dzień
piął się po niewidzialnych szczeblach - i ześlizgiwał:
czas wchodził w rytm paradoksu Zenona.
Kurz na podłodze lśnił ultrafioletem i podczerwienią.
Rozszczepiałem wzrokiem atomy nad szklanką
wystygłego kompotu z rabarbaru.
Pantoflem regulowałem ruchy galaktyk.
Kot wylazł z szafy, przeciągnął się i trochę ochryple
miauknął - tak się skończyła moja godzina medytacji.
Sen z dzieciństwa, w którym umiałem fruwać,
pewien, że jeśli tylko zapamiętam jak -
umiejętność nie opuści mnie, gdy się obudzę.
(Wygiąłem wzrokiem łyżeczkę w szklance
wystygłego kompotu z rabarbaru -
już przedtem i tak nieco krzywą.)
W brzęku naczyń, w zapachu kociej puszki
czas nadganiał tempo, rozkręcał zwoje.
Godzina zbierała ostatnie rozproszone barwy.
Potem opisywałem ją: żmudnie, nieudolnie
i czy nie z pretensjami, że sama gotowość…

[Godzina]

I jeszcze jeden fragment:

Rzeka była piękna, kiedy patrzyłem na nią z mostu.
Rzeka była okropna, kiedy patrzyłem na nią z mostu.
W jednostajnym przepływie - a pozornie zastygła,
metaliczna, twarda tafla pod smużkami fal.
Oddalałem się, kiedy pociąg wiózł mnie przez most.
Stałem w miejscu, kiedy pociąg wiózł mnie przez most.
Czułem się martwy, kiedy pociąg wiózł mnie przez most.
Czułem się żywy, kiedy pociąg wiózł mnie przez most.
Było mi niedobrze - wagon poderwany z ziemi
dygocze na szynach między akwamaryną a błękitem -
to potrwa dwie minuty - to ciągnie się w nieskończoność!
Koła stukają: jeszcze, i jeszcze, i jeszcze -jak dobrze!

[rzeka]

Konkluzja numer jeden:

wiersze zostały napisane przez chłopaka, któremu amerykańscy spece od chirurgii odcięli penisa.

Konkluzja numer dwa:

albo przez panią, której ci sami spece przy użyciu aparatu Ilizarowa wydłużyli łechtaczkę tak, by po przystawieniu do niej linijki można było odczytać „17,5 cm”

Zamieszanie z niezwykłym jak na kobietę podmiotem lirycznym można uznać za świadomy zabieg artystyczny. W interpretacji Samantha Kitsch mogłaby być przedstawiona jako kobieta-kontrfeministka, która występuje przeciwko emancypacji społecznej i kulturowej rodzaju żeńskiego. Wprowadzając podmiot liryczny rodzaju męskiego do swoich wierszy poetka maskulinizuje swoją poezję. Czyni to na przekór tendencji środowiskowej. Współczesne poetki nie różnią się przecież od polityków. Maszerują w równym szeregu machając chorągiewkami z nadrukowanym logo: „political correct”. Samantha Kitsch ze swoim męskim podmiotem lirycznym jest elementem obcym w tej przewalającej się między szwedzkimi stołami na uroczystych rautach masie rymującego celulitisu. Ale Samantha nie doceniła siły masy. Masa nie znosi różnicy, zabroniona jest każda forma indywidualizacji. W masie trzeba być elementem masy, dlatego Samantha Kicz znalazła się w spisie treści rapującego stada – w Solistkach.

Inność druga.

Oto fragment tekstu z tomiku:

Zza rozpędzonych prętów balustrady
nagła szeroka powierzchnia -
ciemnozielononiebieska, srebrząca się, pomarszczona…

[Rzeka]

A oto inny fragment - nazwijmy go póki co: Fragment A

Mógłbym bez ogródek , ale farba zlazła w łazience
liszaj pojawił się na suficie, wyższe stany świadomości
ślimaczą się i śledztwo się kończy

Podobny sposób obrazowania sprawia, że nie sposób oprzeć się wrażeniu, że napisał je ten sam autor. Jednak Fragment A pochodzi z wiersza Edwarda Pasewicza pt. Robak Solipsyzmu.

Konkluzja numer jeden:

Samantha Kitsch to Edwarda Pasewicz

Konkluzja numer dwa:

Edward Pasewicz to Samantha Kitsch

Nie są to tak absurdalne konkluzje jak by się wydawało. Pasewicz od lat związany jest z Poznaniem, z Poznania wywodzi się Samantha Kitsch. Druga sprawa, że w krainie tzw. „portalowych masek” i konkursowych zestawów wierszy opatrzonych tzw. godłem – kreacje transwestytyczne są zjawiskiem powszechnym. Nic nie stoi na przeszkodzie by Pasewicz mógł być Samanthą Kitsch i na odwrót (z zastrzeżeniem, że porównujemy ten konkretny fragment Robaka Solipsyzmu oraz ten konkretny fragment Rzeki)

Inność ostatnia.

A może Samantha Kitsch jest tego rodzaju osobliwością amerykańską, która istnieje tylko w amerykańskich mitach o wolności. Może w ogóle nie istnieje? Ontyczny status kobiety-poetki (w dodatku o polskich korzeniach), która stwarza męskie podmioty liryczne, która pisze fragmenty jak Pasewicz bliski jest zeru. Zresztą czy sama „Samantha Kitsch” nie wydaje się jakaś zmyślona? Nierzeczywista? A może Samantha Kitsch jako „Samantha Kitsch” jest – na wzór Lema – wspólnym tworem zapóźnionych w intelektualnym i estetycznym rozwoju polskich poetek, które za wszelką cenę próbują skolonizować nowe obszary, których potencjał czytelniczy jest większy niż jeden?

Istnieje przynajmniej jeden dowód, który przemawia za taką interpretacją.
Otóż wszyscy fani Pani Prezes Fundacji Literatury w Internecie – Justyny Radczyńskiej-Misiurewicz – pamiętają jej sławny wierszyk pt. 25 wersów z okazji (zamieszczony w tomiku Nawet). Wszyscy także pamiętają, że Pani Prezes pomyliła się w rachunku. W korpusie tekstu jest nie 25 a 26 wersów.
Samantha Kitsch także ma podobny problem z rachunkami. W jej tomiku jest więcej niż 25 wierszy. Wnioskować należy, że w projekcie „Kitsch” swój udział może mieć pani prezes we własnej osobie.

tag_iconTags: |

You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. Both comments and pings are currently closed.

-