Tomasz Gerszberg, Ciechozimek

grudzień 3rd, 2009 by trojanowski marek | Filed under analiza

.

W liternecie pojawiłem się dokładnie 23. lipca 2005 o godzinie 12:56. Swój pierwszy wiersz napisałem kilka minut po rejestracji. (Wcześniej nie wpadłem na pomysł, by zostać poetą). Mój pierwszy wiersz, jak na każdy porządny pierwszy wiersz przystało, sekundę po tym, jak został napisany wydawał mi się niezwykle piękny. Tak piękny, że pamiętam go dzisiaj (zresztą, kto zapomina o pierwszej palcówce?). Oto on:

Bo przyjaciel mój musi być milczący
Na rozkaz myślowy przemawiający

Bo przyjaciel mój musi być ślepy
Na rozkaz mój myślowy widzący

Bo przyjaciel mój musi być martwy
Na rozkaz mój myślowy ożywający

Bo przyjaciel mój musi być matowy
Na rozkaz mój myślowy błyszczący

Bo przyjaciel mój musi być zwyczajny
I tylko ze mną w parze cudowny

Bo przyjaciel mój musi być jak ja

Mój drugi wiersz powstał chwilę później. Dokładnie sześćdziesiąt sekund później. Ten też uznałem za wybitny. I podobnie jak pierwszy, ten także pamiętam:

Chcę wiersze pisać i poetą być waszym
Sprawić przyjemność jednym słowem błahym
Lub pod rozwagą dać świat cały znakiem zapytania

Szczęście moje jest w braku papieru
I niech go dziś zabraknie bym więcej pisać nie musiał
Na ostatniej stronie niech się wypiszą wszystkie moje myśli

A kiedy będziecie je recytowali z pamięci
Przekonacie się jak niewiele za słowami ukryłem
Bo prosto w ucho mówić chciałem głosem wyraźnym

Odebrałem wam coś, czego nigdy nie mieliście i nie będziecie mieli
Wasz bark - ja spokojem ducha nazwałem
A marzenia o nim z innymi prośbami pogrzebałem

Bo pocieszenie jest świętych a nie poety dziełem
[Chcę wiersze]

Ptem był wiersz trzeci, który wyczerpał możliwość dobowej publikacji tekstów na portalu, na którym straciłem literackie dziewictwo. Kilka chwil później poczułem ten żar w piersiach i ogień w sercu. Wtapiając się w opacie fotela kontemplowałem ten rodzaj uczucia, który powstaje w trakcie łączenia się duszy jednostkowej z przeznaczeniem świata. Właśnie umierał Marek Trojanowski i rodził się poeta Marek Trojanowski.
Tak mi się to spodobało, że w ciągu kilku godzin wyprodukowałem jakąs makabryczną ilość tekstów.

O wierszach wiedziałem tyle, że dobrze jest, gdy się rymują. Wiedziałem także, że można wiersze dedykować komuś lub czemuś. Pierwszy wiersz dedykowany napisany został dwa dni po tym, jak stałem się liternautą. Było upalne popołudnie. Była godzina 13:48, kiedy kliknąłem opcję „publikuj”. Oto mój pierwszy tekst z dedykacją:

Przyjacielu nie słyszysz jak cię wołam?!
Gdzie jesteś, gdy błądząc drogi szukam?!
Nie chcę cię w dzień!
Ale teraz, gdy ciemna noc!

Przyjacielu - tak tylko ciebie nazywam!
Oddaję ci wszystko!
Za cenną miłość twoją!
Strzeż mnie przed moją własną drogą!

Przyjacielu!
Nie odchodź, gdy gardzę tobą!
Bądź ze mną!
Gdy w złego ducha ramionach się szarpię!

Przyjacielu, tak daleko odszedłeś!
Już cię prawie nie ma!
Ty wiesz, że cierpię!
Że życia samotnie nie wygram!

[7 (z pozdrowieniami dla Kristoffa :) )]

Jeżeli ktoś uważa, że cierpienie i samotność z ostatniej strofy jest kiczowata, to radzę wstrzymać się z osądem i wartościowaniem. Najlepiej teksty oceniać porównując je. Dla potrzeb takich analiz pozwolę sobie zacytować swój drugi wiersz dedykacją, jaki napisałem:

Pamiętasz jak oddalenie nigdy między nami nie stanęło
Przeszkodą
Czujesz jeszcze, jak razem nad wodą oczy swoje czytaliśmy
Literą?

Poznajesz tego motyla, którego skrzydła bezszelestnie
Grały

Gdy razem w niebie odgadywaliśmy, choć bezwiednie
Dni nasze przyszłe?

Wspomnij te chwile, gdy upojenie codzienną naszą strawą
Było
Czy można ciał grzesznych rozmowie i duszy rozkoszy
Przeczyć?

Jakie to życie bez kwiatów ogrodu miłości?
Odmawiaj tego szlachetnym!
Mi daj złoto, które obłędem się mieni!

Wspomnij mnie, gdy nad grobem płacz się wzniesie blady!
Dotknij tego motyla, który się prochem pożywi
I wzleć ponad to wspomnienie

[8 (dla K&I - dzielnych, poznańsko-mazurskich, zakochanych:))]

Gdyby mi ktoś wówczas napisał, to co ja piszę w cyklu „z kopa w jaja”, to prawdopodobnie nigdy nie powstałaby kolejnych kilkaset tekstów. Umarłby poeta i cudownie zmartwychwstał Marek Trojanowski.

Ożywiam swoją przeszłość, bo jako drugi dokument mam otwarty tomik Tomasza Gerszberga pt. Ciechozimek. Wiersze wydane zostały w 2004 r. Znaczy to, że Gerszberg w roli poety wyprzedzał mnie przynajmniej o rok.

Pierwszy tekst – dziewiczy Tomasza Gerszberga wygląda tak:

A potem będziemy mogli awansować bez przerwy
na zgrzyty w miłości, drobne porażki i zwątpienia.
Każdy z nas będzie ważniejszy od siebie i innych
jak sam prezes spółki z niczym nie ograniczoną
nieodpowiedzialnością za fioletowe śliwy pod oczami
duszy. I nikt nie będzie tęsknił do skotłowanych
prześcieradeł porannej mgły, limfatycznych plam
na słońcu przyśpieszonych oddechów. Die Macht
als Erkenntnis będziemy szprycować w otwarte
automatyczne garaże żył, w szklane domy pustych
oczu. Nie będzie płaczu nad rozlaną drogą mleczną,
nad orderami gwiazd na piersi przegadanej nocy,
nad przyciasną klatką ciała w niebie żywcem
wniebowziętych małych ludzi z Polski.

[Adwent]

Cytuję w całości, bo warto wiedzieć jak wyglądają pierwsze wiersze ludzi, którzy zapragnęli zostać poetami.

Czytając debiut Gerszberga grzęznę gdzieś w połowie. Dławię się metaforkami:

automatyczne garaże żył

szklane domy pustych oczu

piersi przegadanej nocy

przyciasną klatką ciała

(adwent)

Czekałem na ciebie we
własnym cieniu oglądając powtórki niestrzelonych bramek

Na nic spóźnione skargi na surowego
sędziego twoich oczu, kilka spalonych ze wstydu ataków. Gram jak umiem. Jak rachityczny krótkowidz z macholandu w Primera División twoich uczuć

(blanek)

W środku naszej podróży musiano reanimować
samochód. Nabierał sił pod kroplówką u Shella.

Nie będziemy nikogo uzdrawiać
maścią naszego kochania

Po prostu nawrócimy
i powieziemy do domu nasz sens, furą poranka,
z poduszką powietrzną liżących się dłoni.

(470 kilometr A5)

W świetle blokowisk chłodny stosunek
mnie do mojego ciała. W gniewie marszczę
wątrobę

(8 pasażer)

Sztywność tego powietrza dusi kołnierzem

Patrzę na wieczór zajmujący miejsce przy parkomacie

(Bonn)

Nie potrafię dokończyć lektury. Być może dlatego, że przypomina mi się moja historia sprzed 4 lat. Widzę dokładnie swoje „oczy, które czytałem nad wodą literą”, widzę „oddalenie, które stanęło przeszkodą”. Nie jest mi wstyd. Tak jak nie wstydzę się tego, że jako niemowlę srałem w gacie. Chodzi o to, że tak jak dziś nie robię już pod siebie, tak samo nie potrafię czytać o „wieczorach zajmujących miejsce przy parkomatach”, o „wątrobie marszczonej w gniewie” oraz o „uzdrawiającej maści kochania”.

Gienek Sobol (Kim jest Gieniek Sobol??) recenzował debiut Tomasza Gerszberga w Toposie (6 /2004.] Pisał tak:

Debiut poetycki urodzonego w 1970 r. Autora przynosi wiersze bardzo dojrzałe. Są świadectwem podróży (Monachium, Bruksela, Turyn, Lizbona) lub zainspirowane doświadczeniem człowieka rozpaczliwie poszukującego w cyberprzestrzeni odpowiedzi na dręczące go pytania metafizyczne (Według Outlooka, @pokalipsa). Chociaż autor porusza wyeksploatowany temat paranoicznych lęków jednostki w świecie zdominowanym przez technologię, czyni to jednak w sposób odkrywczy, wcielając się na przykład w postać przestępcy przemycającego plik listów z Ciechozimka (B737), albo szpiega, który w przygodnych związkach z kobietami stara się odnaleźć utraconą tożsamość (Historia szpiega ochotnika). Wiersze Gerszberga, wymykające się właściwie jednoznacznym określeniom i formułom, można najogólniej nazwać … poezją nowoczesną. Przedstawiają obraz dzisiejszego świata takim, jakim on jest, z goryczą po utraconych miłościach, smutkiem i wyobcowaniem mimo wciąż rosnącego tempa życia, bezradną nieufnością wobec nowych mediów i postępów informatyki.

Niech tak zostanie. Niech będzie, że Tomasz Gerszberg poetą nowoczesnym jest.

tag_iconTags: |

You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. Both comments and pings are currently closed.

-