Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Piosenka o zależnościach i uzależnieniach

wrzesień 27th, 2009 by trojanowski marek | Filed under analiza

Hollywoodzcy producenci oper mydlanych wiedzą, że nie można polegać na pamięci statystycznego konsumenta ich produktów. Ażeby telewidzowie nie pogubili się w okolicy trzeciego z zaplanowanego tysiąca odcinków serialu, wprowadzili tzw. rekapitulację. Każdy – licząc od drugiego – odcinek zaczyna się od charakterystycznego: „W poprzednim odcinku….”.

Specyficzna dla produktów kultury masowej metoda tresowania konsumenta, tak by poruszał się w zakresie zaplanowanego w scenariuszu sensu w roku 2008 odkryta została dla potrzeb tzw. kultury wysokiej. Kolumbem – jak zwykle jeżeli chodzi wyławianie nowych lądów w tej dziedzinie – było wrocławskie Biuro Literackie.

Dygresja

Coś było nie tak. Wydawnictwo wydawało kilkanaście, kilkadziesiąt tomików w roku. W specjalnym konkursie „poławiało” nowych poetów-debiutantów. Wydawano gwiazdy firmamentu literackiego. W kolejności alfabetycznej: Bonowicz, Dehnel, Elsner, Fiedorczuk, Grzebalski, Gutorow, Honet, Jarniewicz, Jarosz, Jaworski, Kierc, Majzel, Maliszewski, Miłobędzka, Mirahina, Pióro, Podczaszy, Podgórnik, Różewicz, Siwczyk, Sommer, Sośnicki, Sosnowski, Suska, Świetlicki, Szychowiak, Tkaczyszyn-Dycki, Wojciechowski, Zadura, Zdrodowski.

Były nagrody i nominacje. Czasami nawet pojawiła się zajawka w Telekspresie, notka w lokalnym wydaniu Gazety Wyborczej, jakiś dżingiel w radio. Tutaj machineria wydawnicza nie zawodziła. Zapach świeżej farby drukarskiej, buchający kłębami z mieszkania położonego na trzecim piętrze przy ul. Piłsudskiego 89 unosił się nad Wrocławiem. Ale duch unieść się nie chciał. Widmo także.

Naród nie reagował na dawkowane przez Biuro Literackie w końskich porcjach tkanki ducha kultury. W codziennym rytmie naród uduchawiał się megahitami Polsatu, pierwszymi stronami tabloidów, relaksował się w rytmie napierdalanki RMF FM. W każdym razie naród w dni powszednie i w święta miał w dupie te sto tysięcy wydanych tomiczków poetyckich oraz zakutego w nich ducha.

Eksperyment z przerobieniem masy zjadaczy chleba w aniołów nie powiódł się. Wyhodowane w nienaturalny sposób istoty powróciły do swoich codziennych zajęć. Zaczęły znowu żreć chleb. W klubach, pubach, w korporacjach, w firmach i w garniturach. Z obowiązkowymi laptopami, w służbowych autach, na obowiązkowych spotkaniach, obiadach, kolacjach opłacanych firmowymi kartami VISA – tam i tym żył naród. Czy ktoś tu widział anioła?

Nie potrzeba geniusza by rozpoznać jednolity bulgot masy, by zamiast subtelnych chórów niebiańskich usłyszeć jednolite mlaskanie dobiegające z mieszkań, w których masa żre tę samą paszę (Czy wiesz, że woda mineralna „Nałęczowianka” produkowana jest przez koncern NESTLE?). Czy przy tych korytach jest miejsce dla jednego anioła? Masa odpowie, że z chęcią, i owszem, że tak, że oczywiście – że z anioła to najlepsze są pieczone skrzydełka w ostrej panierce, smażone w głębokim tłuszczu.

Dialog na Górze

- Ile jeszcze musi czasu minąć, byś zrozumiał, że nie różnisz się od zwykłego bydlęcia hodowanego na rzeź? Stworzono cię po to byś jadł, by ciebie jeść.
- Aniele Boży Stróżu mój, pierdol się.

Puszka zupy Campbell niczym się nie różni od przeciętnego tomiku, przeciętnego poety. Konsystencja produktu masowego – upchana zawsze w 50. stronicowy zeszyt (dlaczego średnia objętość tomiku wynosi 50 a nie 60, 70 albo 100 stron? Czyżby redaktorzy obawiali się przedawkowania w grupie najwierniejszych fanów? Dlaczego poeci mają fanów a nie czytelników? – kwestia do zbadania!) w upstrzonej okładce. Później jest anons: „Sezon na ostro”. „Tomik do nabycia wraz z gazetką”, „Gazetka sprzedawana wraz z tomikiem”, „Oddam tomik w dobre ręce”, „Czy ktoś chciałby tomik? Proszę o majla”, „Jestem krytyk. Mieszkam tu. Wyślij mi swój tomik”. I tak w kółko, i w kółko.

I kręci się, kręci się koło za kołem,
I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,
I dudni, i stuka, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Do dna.

Bo na dnie nie ma raju. Tu zamiast białych skrzydeł są słupki:

Silesius 20.000 zł
Nike 100.000
Nagroda Literacka Gdynia 50.000 zł

Są słupki, są sprzedawcy, hurtownicy, są wydawnictwa i księgarze – niekoniecznie w tej kolejności, ale to gdzie jest początek układu trawiennego a gdzie koniec nie ma znaczenia. W piekle semantyka zredukowana jest do tego, co na dole słupka:

Jestem najlepszym poetą bo zgarnąłem 170 tysięcy złotych polskich. Słownie: sto siedemdziesiąt plus coś tam od wydawcy i kilka groszy za spotkanie autorskie od kierowniczki GOK-u, miłej Pani Gosi. Jestem najlepszym poetą.

W tym piekle Charon cienko przędzie a i Cerber nie ma się dobrze. Wychudł i wyliniał od kiedy Styks zamienił się w Zysk i ludzie zaczęli oszczędzać swoje obole. Takiej sytuacji na dole nie przewidział nawet Marks.

Gdzie podziali się ministrowie z rządów dusz. Dlaczego, wychodząc na ulice widzę tego samego bydlaka, którego spotykam w lustrze? Dlaczego nic się nie zmienia? Te same pucowate twarze bananowych ludzi, okrzyki radości, laudacje z okazji Ceny Czyniącej Cuda, która w salonie literackim przybiera formę:

Redakcja czyni Tomik
Tomik Czyni Poetę
Poeta Czyni Tomik
Nazwisko Czyni Poetę
Poeta Chce Nagrodę
Nagroda Dostaje Poetę
Poeta Żre
Poeta Żre

Panie Ministrze, a gdzie tu miejsce na wiersze?

Informuję, że żyjemy w wolnym, niepodległym, demokratycznym kraju. Mam chleb. Chwilowo jestem bezrobotny, ale narzekać nie mogę. Inni mają gorzej. Ale ja nie w tej sprawie do Pana się zwracam. Chodzi mi o to, że moja dusza nie ma domu. Bezpańska wala się po ulicy, wiatr nią hula. Psy ją rwą, Panie Ministrze, zrób pan coś. Bądź pan człowiekiem. Duch bez dachu nad głową długo nie pociągnie. To nie ciało, które bez wody i dwa tygodnie wytrzyma. Tkanka duchowa jest bardzo wrażliwa. Zwłaszcza na tego rodzaju niewygody, które przynosi z sobą bezdomność. Pal licho brak wody!

Jeden tysiąc poetów, kilkaset tomików w roku i długo oczekiwana odpowiedź z Ministerstwa:

Wydatki publiczne, tj. wydatki budżetu państwa i samorządu terytorialnego na kulturę
i ochronę dziedzictwa narodowego w 2008 r. wyniosły 6798,1 mln zł (nominalnie o 14,7% więcej niż w 2007 r.), co w odniesieniu do PKB2 stanowiło 0,58% (w roku poprzednim – 5928,4 mln zł, tj. 0,51%). Udział wydatków z budżetów jednostek samorządu terytorialnego w tych wydatkach wyniósł 78,8% (w 2007 r. – 79,0%).

Na rynku wydawniczym zaobserwowano w 2008 r., w porównaniu z rokiem poprzednim,
zarówno wzrost liczby wydawanych tytułów książek (o 12,0%) jak i ich nakładów (o 9,6%).
Wydano 28,2 tys. tytułów książek o łącznym nakładzie 85,0 mln egzemplarzy.
Na 100 mieszkańców przypadały więc przeciętnie 223 egzemplarze wydanych w 2008 r. książek. Nieznacznie zmniejszył się – z 3,1 tys. egz do 3,0 tys. egz – przeciętny nakład jednego tytułu. Wzrosła też (o 14,1%) liczba tytułów wydań pierwszych, które stanowiły 86,9% wszystkich wydanych pozycji.
(koniec cytatu)

Panie Ministrze, czy zna Pan zasady pisowni skrótów?

Kultura, kultura, kultura, kultura, kultura. Kultura powtórzona sto tysięcy razy zmienia się bezkształtną papkę. Jest egz bez kropki. Rekordem w przeglądarce internetowej dla hasła: „wogóle”.

Sytuacja w piekle:

W piekle pojawia się pomysł na miarę Szatana: zamiast szlifować mózgi milionów można oszlifować jeden mózg poety! Gdzie tam frezarka! Tokarka! Szlifierka! Zwyczajnie siekierą ociosać, by z grubsza wpasował się w ramy. Niuanse są dla poetów. Dla masy liczy się żarcie i kogo pokażą w TVP tuż po reklamie.

Komunikat Oficjalny

My, Poeci, zgodnie orzekamy:
to nie nasza wina ale grubego, szorstkiego i oślinionego języka, w którego pułapkę wpadliśmy. Zawinił redaktor, krytyk, zawiniła teściowa i żona, która była w ciąży. Czy człowiek wie? Może zdaje sobie sprawę człowiek z tego jaki koszmar przeżywa poeta, kiedy niemowlęciu wyżynają się zęby? Kiedy trzeba spłacić kredyt i zarabiać trzeba? Przecież poeta też człowiek i jak on chce żyć, mieszkać i żreć! Domaga się chleba. A ulica polecieć by chciała, wzbić się. Oderwać od ziemi. Jako poeta dobrze ulicy radzę, niech ulica na dupie siedzi i się z miejsca nie rusza. Nieba nigdzie nie ma. Wszędzie pracować trzeba. Pisać. Pisać. Pisać. Tyrać w pocie czoła. Niech ulica nie prosi, nie błaga, nie woła.

Koniec Długiej Dygresji

Dycki-Tkaczyszyn, Tkaczyszyn-Dycki (kolejność nie ma tu znaczenia) o imieniu Eugeniusz zaprzęgnięty przez wrocławskie Biuro Literackie wyprodukował tomik wierszy, w którym uwzględnił metodologię rodem z oper mydlanych. W wierszu numer II pisze:

zanim ks. Skorodecki uratował od ruiny
cerkiew gnieździło się w niej ptactwo
nie brakuje opinii że ks. Skorodecki
niczego nie uratował lecz zdewastował

[ II ]

A kolejny wiersz (tekst numer III) zaczyna się tak:

zanim ks. Skorodecki uratował
od ruiny cerkiew gnieździło się
w niej ptactwo (pamiętam pierwsze
lekcje religii w pounickiej

[ III ]

Co by się stało, gdyby na skutek błędu drukarskiego albo roztargnienia czytelniczego człowiek zaczął czytać tomik Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, pt. Piosenka o zależnościach i uzależnieniach od wiersza numer III?
Można zadać pytanie natury bardziej ogólnej: czy możliwe jest istnienie wiersza numer III bez wiersza numer II i odwrotnie? O czym są te wiersze?

W całości wiersze wyglądają tak:

zanim ks. Skorodecki uratował od ruiny
cerkiew gnieździło się w niej ptactwo
nie brakuje opinii że ks. Skorodecki
niczego nie uratował lecz zdewastował

jednak duch mojej matki (uwolniony gołąbek
z rąk syna) przychodzi wyłącznie tutaj
zatrzymuję się w pobliskim hoteliku i uskarżam
na drożyznę lub na pustki wokół siebie


[ II ]

zanim ks. Skorodecki uratował
od ruiny cerkiew gnieździło się
w niej ptactwo (pamiętam pierwsze
lekcje religii w pounickiej

świątyni) i nic nie wskazywało
że wyłącznie tutaj zamieszka
duch mojej matki: gołąbek uwolniony
z rąk syna i uniesiony do nieba

podczas gdy ja zatrzymuję się
w pobliskim hoteliku i uskarżam na pustki

[ III ]

Najbardziej zatwardziały fan nie pamięta fabuły pierwszego odcinka serialu pt. Moda na sukces. Trudno przypomnieć sobie także treść odcinka 3908., którego polska premiera miała miejsce dwa tygodnie temu. Ta sama trudność dotyczy cytowanych tekstów Tkaczyszyna-Dyckiego.

Jest kościół, ksiądz, matka, gołąbek i nuda. Nuda, nuda i nic się nie dzieje.
Można zapytać o funkcję księdza oraz o to, dlaczego podmiot liryczny odczuwa w tak istotny sposób niedogodności hotelowe, by uskarżając się na pustki pisać wierszyk na temat uskarżania się. Równie dobrze można skorzystać z tajemnych technik pitagorejskich by odczytać w tęsknocie podmiotu zaklęcie ABRAXAS. Wszystko to jednak słusznie napiętnowane zostanie jako nadinterpretacja.

Kolejny fragment wiersza z omawianego tomiku – wiersz numer IV:

przychodzą do mnie ludzie
których dzisiaj już nie ma
jeszcze bardziej piękni aniżeli
Dyccy z tamtych lat to fakt

I następny:

przychodzą do mnie ludzie których
dzisiaj już nie ma (Jasiejo,
Jasiusio i Jasieczko) pewnie dlatego
spotykam się z nimi bo bez nich

[ V ]

W miedzyczasie jakiś narrator z boku podpowiada: w wierszu numer V, Dycki, który był w wierszu numer IV zmieni się w Jasiejo.

No i zmieni się. Po za tą zmianą w wierszu nic specjalnego się nie dzieje. Tak samo jak w kolejnym zestawie (wiersze XIII i XIV):

bądźmy szczerzy księgozbiory nie są nam
dziś potrzebne przeczytaj nekrolog
Stefana Piotra Strześniewskiego (1928-2006)
lub Danieli Głąbińskiej (1921-2006)

[ XIII ]

musisz się z tym pogodzić że księgozbiory
nie są nam już niezbędne musisz i to udźwignąć
przeczytaj nekrolog przedwcześnie
zmarłego Mateusza Dąbrowskiego (1985-2002)

[ XIV ]

I w kolejnym, kolejnym i tak do końca. I kiedy czytelnik dobrnie do tego końca, to czytelnik musi zadać sobie pytanie:

1) Czy mój duch stał się inny? Ulepszył się?
2) Czy przeczytałem o czymś ważnym?
3) Czy moja dusza znalazła swoje locum?

Oto kilka możliwych – losowo wybranych – odpowiedzi:

1) Nie.
2) Nie
3) Nie

I żeby te odpowiedzi nie pozostały bez uzasadnienia zacytuję wiersz Gienka:

XXXVIII. Piosenka o połyku

krzyk kobiet i jeszcze ten kamień
pełen pokarmu żeby go wepchnąć
do ust dziecka które również chce się
załapać (dajcie mu cycka)

kamień na swój sposób uszczęśliwia
bądź unieszczęśliwia kolorowy świat
gdy zostaniemy z nim w środku
nocy by coś z siebie dać (dajcie mu

nasienie) niech drze mordę
dajcie mu Dycia który drze się najgłośniej
gdy go pomylić z kamieniem:
wepchnąć mu kamień do ust to połknie

Można z tekstu destylować treści. Ale można także zamiast szukać dziury w całym udać się do najbliższej knajpy. Wypić kilka głębszych i zapomnieć o sieczce serwowanej przez wrocławskie Biuro Literackie. Na dziś dzień obstawiać można w ciemno: polityka wydawnicza podporządkowana potrzebom społeczeństwa masowego, komercji, rynkowi itp., doskonale mija się z celem. Tak doskonale jak Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki minął się z powołaniem ministra w rządzie dusz.

tag_iconTags: |

You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. Both comments and pings are currently closed.

-