Izabela Kawczyńska, Luna i pies. Solarna soldateska

sierpień 28th, 2009 by trojanowski marek | Filed under analiza

Skrzyżowanie cycatego stworzenia zwanego popularnie kobietą z komputerem mobilnym – laptopem - jak do tej pory nie przyniosło spodziewanego przełomu cywilizacyjnego. Kobiety obdarzone laptopami pisały albo o „zranionych serduszkach” albo o pochodnych zranionych serduszek. Czyli:

- duszyczce (bo ta lubi pomieszkiwać w zranionym serduszku i wspólnie z nim łkać)
- torciku śmietanowym (bo tylko konsumpcja trzech półtorakilogramowych kawałków kalorycznej atomówki jest w stanie ukoić na chwilę wewnętrzny ból)
- aster gawędce (na zranione serce dobrze robi napar z ziół albo spacerek po łące i zbieranie roślinek)
- o matce boskiej (bo ona jak wszystkie kobiety też swoje w życiu wycierpiała. Oj miała się ona z tym swoim synkiem, miała!)
- o radiostacjach szpiegowskich w latach 80. ( skrzyżowane z laptopem kobiety uważają, że określenie Kraj Rad pochodzi od czasownika: „radować się”. W związku z tym starają się współżyć z lampowymi urządzeniami nadawczo-odbiorczymi, by zranione serduszko dla odmiany zaczęło się radować).

2008 r. genetycy znudzeni monotonią łkających, zranionych i czułych serduszek postanowili przeprowadzić bardziej radykalny eksperyment. Zrezygnowali z doświadczeń na zwykłych kobietach i pod nóż wzięli bibliotekarkę. Pod pretekstem jakichś tam badań zwabiono jedną taką do szpitala, gdzie w narkozie wszczepiono jej do lewego przedramienia laptopa. Odzyskawszy przytomność kobiecina spanikowała. Nigdy nie widziała laptopa na żywo – w bibliotekach pracuje się na niezawodnych IBM 386 z monitorami monochromatycznymi. Lekarze uspokoili ją podwójna dawką jakiegoś ogłupiającego farmaceutyku. Kawał dobrej roboty odwalił także psycholog, który wmówił kobiecie, że dwukilowy laptop wszczepiony do ręki to najnowszy trend paryskich domów mody. Ten argument okazał się niezwykle skuteczny. Kobieta uspokoiła się, wyciszyła a jej organizm przestał walczyć z przeszczepem. To pozwoliło bibliotekarce osiągnąć wewnętrzną równowagę duchową niezbędną, by pisać. I tak się stało. Pisała, pisała, pisała. Pisała za każdym razem, gdy drapała się po lewej ręce.

Aż nagle coś błysnęło, coś zaskwierczało. Słońce nagle zgasło Po chwili zaświeciło i znowu zgasło. Ziemia zadrżała raz. Zadrżała raz drugi a później trzeci, czwarty i piąty. W normalnych okolicznościach takie zachowanie przyrody mogłoby być uznane za odbiegające od normy, gdyby nie dokumenty historyczne, które informują o podobnych aberracjach w sytuacji, w której słowo stawało się ciałem.

Kilka, kilkanaście a może miliard miliardów lat po tym jak Najwyższy mocą jednego wypowiedzianego słowa powołał do istnienia świat, cud tego rodzaju stworzenia został z sukcesem powtórzony. Krzyżówka bibliotekarki i laptopa kilka miesięcy po zabiegu wklepała do mobilnego komputerka dokładnie 3.262 słowa. W rolę Najwyższego wcieliło się Stowarzyszenie Literackie im. K.K. Baczyńskiego. Nie wiadomo dokładnie, który z członków redakcji „Serii Poetyckiej” wypowiedział formułę: fiat. W każdym razie: stało się. Z 3.262 słów bibliotekarki zrobiono tomik Luna i pies. Solarna soldateska

Luna i pies jest unikalnym dokumentem. To opowieść istoty nie tyle zdziwionej, ale przede wszystkim zaskoczonej i trochę rozczarowanej tym, że akurat właśnie jej przypadły cycki w udziale. Kawałki zwisającej skóry, majtające się przy każdym bardziej energicznym kroku, sprawiające, że trucht do przystanku autobusowego, do którego właśnie podjechał autobus jest koszmarem dla wrażliwych obserwatorów a i kierowca oglądający to w lusterku zwykle ma dość, zamyka drzwi przed nosem cycatego stworzenia i odjeżdża paląc gumę.

W tekście Matka, Kawczyńska pisze:

moja matka tak bardzo zawstydzona, że mogę być kobietą,
a przecież w jakimś pradawnym czasie wyrosłam z jej
podniecenia, które ogarnęło ją po sam czubek głowy, od
wydekoltowanych kłykci palców poczynając, w podrzędnym
klubie o nazwie młodość, rodzinne ciepło ogniska połknęło ją
doszczętnie, by wypluć mnie z jej brzucha dziewięciomiesięcznym
falstartem, z dziurawej łąki łona w topaz widnokręgu

[matka]

Znana z romansów dynamika sytuacji, w tym przypadku:

zawstydzoniepodniecenie wydekolotowaniepodrzędny klub miłośćciepłobrzuchłono

została wzbogacona o resztę tekstu, która w założeniu miała uczynić z romansidła dramatyczny apel poetki w centrum miasta, przykładającej skalpel do lewej piersi i krzyczącej: „Uwaga tnę!”.

I tak: wstyd zmienia się w wielki wstyd (bo tylko „wielki” wstyd zasługuje na utrwalenie w wierszu). Podniecenie też zyskuje wymiar niemalże kosmiczny, bo czymże jest ów „czubek głowy” albo „wydekoltowane kłykcie palców” jak nie oznaką osiągnięcia jedności poetki z tekstem na poziomie formalnym? Ciepło ujawnia swoją dodatkową oprócz grzewczej funkcję – mianowicie: połyka i wypluwa. Jest zatem ciepłem niezwykłym. Łono staje się – co w tym przypadku nie dziwi – „dziurawą łąką” .Żeby było ciekawiej: to wszystko okraszone jest półszlachetnym kamieniem – „topazem widnokręgu”. Coś pięknego!

W kolejnym tekście poetka-bibliotekarka zdecydowała się ujawnić światu największą tajemnicę rodzaju żeńskiego. Czyli opowiedzieć o czym myśli kobieta kiedy zdarzy jej się pogrążyć w zadumie.

Oto myśl pierwsza, kobiety, która myśli:

zastanawiam się, czy przypominam ją z profilu
uniesieniem ramion, które starość przecina jak klakson
rozrastający się w miejskiej ciszy drobieniem
kurzych łapek,

[Kobieta z uchem w kształcie muszli]

Oto myśl druga tej samej kobiety w tym unikalnym dla rodzaju żeńskiego stanie psychicznym:

czy przypominam ją sobie tylko przypadkiem jak
siedziała pochylona tam, gdzie nikt inny nie zechciał
siadywać nawet przez przypadek,

[Kobieta z uchem w kształcie muszli]

I myśl trzecia:

zastanawiam się,

[Kobieta z uchem w kształcie muszli]

Kiedy czytelnik zorientuje się, że przedmiotem kobiecej refleksji jest bezwartościowe, standardowe obrabianie dupy, poetka szybko zmienia ton. Powołuje do życia „Divinę”.

Divina jak na divinę przystało jest Niemką mieszkającą w Eisenhüttenstadt, która sześć razy w tygodniu trenuje pod opieką Manfreda Hoeppnera rzut dyskiem. Taka divina nie ma czasu dla mężczyzn ani na miłostki i podobne głupoty. Zresztą zafascynowana jest własną łechtaczką, która w miarę postępów w treningu i proporcjonalnie do ilości połykanych pigułek oraz kolejnych bitych rekordów własnych wydłuża się. Ale kiedy jednak odwiedzi ją jakiś zakochany absztyfikant jest bardzo krytyczna. Nie chodzi tu bynajmniej o zaniedbane dłonie, nieobcięte skórki itp. Divina na wejściu wystawia na próbę intencje i cierpliwość zalotników. Wita ich słowami:

co masz mi do powiedzenia zatrzaśnięty w chitynowym
pancerzu równo skrojonych garniturów, dzwonisz do moich
drzwi i mówisz: jestem, i przez chwilę naprawdę jesteś, robaku,
pod czarnym butem faktów spasionych jak narkotyczne wizje,
opłakiwanie pięknych saren nawykłym do zręczności nożem,
patroszenie smutków wyciekłych z niemych pysków gęstą taftą śliny,
czy przyszedłeś mnie skrzywdzić? czy chcesz mi tylko spojrzeć w
oczy? w medaliony rozklekotanych jezior bełkotliwe i skrzywdzone
strach jak drżenie skrzypiec zasycha na rzęsach, podskórna czułość
męskich torsów czerwonych jak piekący srom, chcesz się zabawić?
chcesz się zabawić w boga? próbujesz się zgubić czy znaleźć?

[divina]

Taki tekst skutecznie odstraszy nawet najbardziej rozkochanych w muskularnych divinach młodzieńców, którzy resztę swojego życia spędzą w zaciszu celi zakonnej próbując odkryć sens słów:

opłakiwanie pięknych saren nawykłym do zręczności nożem

patroszenie smutków wyciekłych z niemych pysków gęstą taftą śliny,

medaliony rozklekotanych jezior bełkotliwe

strach jak drżenie skrzypiec zasycha na rzęsach

czułość męskich torsów czerwonych jak piekący srom

A kiedy któryś z nich odkryje w końcu, że w słowach tych nie ma żadnego sensu, że wyprodukował je podziurawiony mózg skażony sterydami anabolicznymi, będzie już za późno na nową miłość.

W innych tekstach tomiku Luna i pies, poetka Izabela Kawczyńska w obawie przed zaszufladkowaniem przez krytykę porusza tzw. tematy pozostałe. Oto sposób owego poruszenia:

słońce gapi się z talerza nieba spieczonym żółtkiem, pożera wilgoć swędzącym, głodnym pępkiem

[Noc czarna od spalin]

o zmroku latarnie sennie bełkoczą

[noc czarna od spalin]

Być może nie zawiniła tu poetka, ale spaliny, których się nawdychała. Tego nie wiadomo. Widoczna jest jednak inspiracja poetyką pozaziemskich cywilizacji, którą pamiętamy z tomiku Rdza Przemysława Owczarka. Kawczyńska także wydaje się obcować z dziwnymi stworami. Oto jak opisuje jedno z pozaziemskich stworzeń, które nie przetrzymało polskiej zimy:

z zimy zamarł, a łapki miał kruche, bardzo różowo przechadzał się po dłoni, przechadzki robił prześwitujące

[Gekkonidae. Dom]

Ziemianom pozostała nadzieja, że nieznane stworzenie nie złożyło przed śmiercią jaj. Że nie będziemy musieli borykać się z plagą „różowych przechadzek” lub „przechadzek prześwitujących”. Ich wpływ na nasz ekosystem mógłby mieć fatalne skutki.

tag_iconTags: |

You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. Both comments and pings are currently closed.

-