Justyna Radczyńska, Podmiana Joli Grosz
Justyna Radczyńska-Misiurewicz w gonitwie, jaką jest życie postawiła na jednego konia. Ściślej rzecz ujmując – na szkapinę, wychudzoną i zjeżdżoną chabetę o imieniu POEZJA.
Stwór ów – onegdaj skrzydlaty lub z jednym rogiem wyrastającym z czoła – jeśli się go dosiądzie ujawnia swoją ukrytą cechę. Mianowicie jednych przerabia w aniołów a innych zmienia w nasze szkapy.
W pewnych okolicznościach koń-senator staje się faktem historycznym. W innych – jak kreskówki Disneya – koń dosiadający innego konia bawi. W jeszcze innych – jak współczesna poezja polska – transmisja na żywo z widowiska, gdzie kobyła POEZJA dosiadana jest przez panią Prezes Fundacji Literatury w Internecie uduchowia naród.
POEZJA w galopie to dość osobliwy i rzadki widok. Ale do widowiska jakie zapewnia Justyna Radczyńska w poetyckim siodle publika zdążyła się przyzwyczaić. A zaczęło się to wszystko w bibliotece Studium (Zielona Sowa) „Podmianą Joli Grosz”
Wio! Prrry! Wiśta!
Zanim pani Radczyńska wbiła się w literackie bryczesy zafundowała sobie literacką dietę. Kilka miesięcy trenowała ze słownikiem w ręku. Uczyła się słówek. Uczyła. Uczyła. Uczyła. Aż w końcu wyrzuciła to z siebie:
oset i ostateczność
w potoku myśli
językolizą i jezykolizja
mieszanie z błotem
kamieni i snów
trudnych do zgryzienia
[słowiara]
Justyna do tej pory się dziwi, dlaczego ci wszyscy mądrzy krytycy literaccy, ci, którzy są otrzaskani w literaturze tematu, ci, którzy oprócz dzieł zebranych Mickiewicza, Słowackiego i Norwida czytają dzieła innych poetów nie poznali się na tym wybitnym tekście. Gdyby oni wiedzieli ile czasu ona poświęciła na wymyślenie tytułu: „słowiara”, że konsonans z rzeczownikiem : „gówniara” nie jest tu przypadkowy oraz że „słowiara” to przecież wybitny, nowatorski konglomerat złożony z rzeczowników: „słowo” i „wiara”.
- Dlaczego żaden Maliszewski, Gutorow a nawet Jakub Winiarski nie poznał się na programowym tekście otwierającym tomik „Podmiana Joli Grosz”? Dlaczego? – zadaje sobie to pytanie szefowa do dziś.
Mimo oczywistych neolingwistycznych tropów w postaci neologizmów: „językolizja” „językoliza” nikt nie odkrył głębokiej tajemnicy „ostateczności” połączonej koniunkcja z ostropestem plamistym, którą Justyna Radczyńska z końską gracją odkrywa. To ona, jako poetka, odziera język z „potoku myśli” (Ach, te „potoki myśli” w polskiej poezji! Ile wody już w nich upłynęło, ten się tylko dowie, kto w nich raz przynajmniej wyprał gacie albo skarpetki), domagając się „kamieni i słów trudnych do zgryzienia”.
Justyna Radczyńska może wie, a może jeszcze nie, a może prowokuje czytelników pisząc o „kamieniach… trudnych do zgryzienia”. Trudno przypuszczać, by poetka tej klasy, nawet gdyby była oszołomiona pędem w trakcie poetyckiej pardubickiej, namawiał ludzi do tak ryzykownego eksperymentu na uzębieniu jakim jest konsumpcja otoczaków rzecznych. Chyba, że ma podpisała jakiś cyrograf z stomatologiczno-protetycznym lobby.
Hetta! Hetta! Wio!
W kolejnym tekście poetka w lirycznym galopie postanowiła otworzyć się przed czytelnikiem. Zwierzając się z pragnień, wspomnień, z zabaw, z dzieciństwa w bloku miała świadomość, że jako poetka musi zamieścić w tekście jakiś element kosmiczny. Coś dramatycznego, coś, co świetnie spisze się jako puenta. Musi wpaść na jakiś pomysł, by zapiski z plastusiowego pamiętnika zmienić w wierszyk. No i wpadła. Oto zaliczona wpadka:
jedzenie niedopałków, zimny sen w piżamce w nietoperze
taki duży chłopiec w rajstopkach i koleżeńskie ugryzienie
w szczepionkę
ucieczki przed panem dozorcą po palącej ziemi trawników
szkoła chodzenia cicho — jak prawdziwy Indianin
wczoraj — dziecko znalezione w stercie liści
[story telling]
Każdy czytelnik ma prawo dociekać genezy użytych w tekście toposów. Pojawia się intuicyjne pytanie: skąd nagle wśród „jedzonych niedopałków” (osobliwa aberracja kulinarna!), „zimnego snu w piżamce w nietoperze” itp., wzięło się „dziecko znalezione w stercie liści”? Odpowiedź może być tylko jedna. Otóż tomik „Podmiana Joli Grosz” ukazał się w 2005 roku, kiedy to cała Polska bulwersowała się werdyktem łódzkiego Sądu w sprawie małżeństwa Krzysztofa i Jadwigi N., którzy zasłynęli z eksperymentalnych prób kiszenia dzieci w plastikowych beczkach.
Oto nagłówki z niektórych doniesień prasowych w tej sprawie, z 2005 r.:
Łagodniejszy wyrok dla dzieciobójczyni
["Rzeczpospolita" z dn. 15.03.2005 r.]
Za zabicie dzieci
[INTERIA.PL z dn. 14.03.2005 r.]
Prawomocny wyrok dla dzieciobójców
["GW" z dn. 14.03.2005 r.]
Justyna Radczyńska w roli poetki musiała interweniować. Odczuwała podskórna potrzebę rozliczenia tych nieludzkich czynów, potępienia ich na kanwie poezji. I trudno się jej dziwić. Empatia poetycka i instynkt macierzyński – z tym żartów nie ma, zwłaszcza jeżeli chodzi o dobro dzieci. Tylko taka intencja usprawiedliwić może zastosowany przez poetkę zabieg techniczny przeciwstawienia idealnego obrazu dzieciństwa „dziecku znalezionemu w stercie liści”. Idylliczna kraina dziecięcego świata JA, i świat, ten który dzieje się przynajmniej od „wczoraj” w którym „dzieci” – w domyśle: zakopywane są – „w stertach liści”.
To nieprawdopodobne, ale w tej chwili płaczę.
Szkoda, że poetka nie wykorzystała swojego neolingwistycznego talentu. Mogła przecież przerobić tytuł – tak jak to robi mój WORD 2000 z włączoną opcja autokorekty - i zamiast „story telling” opatrzyć wierszyk tytułem: „story helling” (od: hell i telling). Jakież piękno i głębia znaczeniowa byłaby wówczas do odkrycia (lub w innej wersji – jakież piękno i głębia znaczeniowa wyłaby wówczas z ukrycia)
Nazad! Pryy! Nazad! Wio!
Poeta – w szczególności – poeta rodzaju żeńskiego, kiedy tylko dosiada konia zaczyna się dziwnie zachowywać. Dziwne zachowania ale jakże ludzkie i znajome dla tych wszystkich, którzy inicjacje poetyckie mają już za sobą nieobce są też autorce „Podmiany Joli Grosz”.
Oto relacja z pragnień poetki dojrzałej. Grubo trzydziestce, czterdziestce i przed pięćdziesiątką. Kobiety spełnionej lingwistycznie:
jeżu kolczasty, cały kłujący,
szukam twojego miękkiego spodu.
szukam by wsunąć tam rękę,
by cię potrzymać chwilę w dłoniach
żebyś coś poczuł.
gdybyś był płazem, pocałowałabym cię.
odmieniony - mógłbyś odejść wolny.
niestety jestem tylko małą czarownicą:
potrafię zaklinać światła zielone w czerwone
(i odwrotnie, wedle mojego życzenia),
ale nie znam się na odczarowywania jeży.
chyba trzeba zrobić coś niemożliwego, coś sprzecznego,
jak ustami dotyka się żaby,
może - pogłaskać jeża do krwi?
[jeż]
Jako czytelnik i chłopiec tuż po trzydziestce, który uniknął zakopania w liściach, chciałbym zasugerować by nie „głaskać jeża do krwi”, bo to nie tylko jeżowi, ale właścicielowi jeża może sprawić ból.
You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. Both comments and pings are currently closed.
-