Justyna Radczyńska, Podmiana Joli Grosz

sierpień 18th, 2009 by trojanowski marek | Filed under analiza

Justyna Radczyńska-Misiurewicz w gonitwie, jaką jest życie postawiła na jednego konia. Ściślej rzecz ujmując – na szkapinę, wychudzoną i zjeżdżoną chabetę o imieniu POEZJA.
Stwór ów – onegdaj skrzydlaty lub z jednym rogiem wyrastającym z czoła – jeśli się go dosiądzie ujawnia swoją ukrytą cechę. Mianowicie jednych przerabia w aniołów a innych zmienia w nasze szkapy.

W pewnych okolicznościach koń-senator staje się faktem historycznym. W innych – jak kreskówki Disneya – koń dosiadający innego konia bawi. W jeszcze innych – jak współczesna poezja polska – transmisja na żywo z widowiska, gdzie kobyła POEZJA dosiadana jest przez panią Prezes Fundacji Literatury w Internecie uduchowia naród.

POEZJA w galopie to dość osobliwy i rzadki widok. Ale do widowiska jakie zapewnia Justyna Radczyńska w poetyckim siodle publika zdążyła się przyzwyczaić. A zaczęło się to wszystko w bibliotece Studium (Zielona Sowa) „Podmianą Joli Grosz

Wio! Prrry! Wiśta!

Zanim pani Radczyńska wbiła się w literackie bryczesy zafundowała sobie literacką dietę. Kilka miesięcy trenowała ze słownikiem w ręku. Uczyła się słówek. Uczyła. Uczyła. Uczyła. Aż w końcu wyrzuciła to z siebie:

oset i ostateczność
w potoku myśli
językolizą i jezykolizja
mieszanie z błotem
kamieni i snów
trudnych do zgryzienia

[słowiara]

Justyna do tej pory się dziwi, dlaczego ci wszyscy mądrzy krytycy literaccy, ci, którzy są otrzaskani w literaturze tematu, ci, którzy oprócz dzieł zebranych Mickiewicza, Słowackiego i Norwida czytają dzieła innych poetów nie poznali się na tym wybitnym tekście. Gdyby oni wiedzieli ile czasu ona poświęciła na wymyślenie tytułu: „słowiara”, że konsonans z rzeczownikiem : „gówniara” nie jest tu przypadkowy oraz że „słowiara” to przecież wybitny, nowatorski konglomerat złożony z rzeczowników: „słowo” i „wiara”.
- Dlaczego żaden Maliszewski, Gutorow a nawet Jakub Winiarski nie poznał się na programowym tekście otwierającym tomik „Podmiana Joli Grosz”? Dlaczego? – zadaje sobie to pytanie szefowa do dziś.

Mimo oczywistych neolingwistycznych tropów w postaci neologizmów: „językolizja” „językoliza” nikt nie odkrył głębokiej tajemnicy „ostateczności” połączonej koniunkcja z ostropestem plamistym, którą Justyna Radczyńska z końską gracją odkrywa. To ona, jako poetka, odziera język z „potoku myśli” (Ach, te „potoki myśli” w polskiej poezji! Ile wody już w nich upłynęło, ten się tylko dowie, kto w nich raz przynajmniej wyprał gacie albo skarpetki), domagając się „kamieni i słów trudnych do zgryzienia”.

Justyna Radczyńska może wie, a może jeszcze nie, a może prowokuje czytelników pisząc o „kamieniach… trudnych do zgryzienia”. Trudno przypuszczać, by poetka tej klasy, nawet gdyby była oszołomiona pędem w trakcie poetyckiej pardubickiej, namawiał ludzi do tak ryzykownego eksperymentu na uzębieniu jakim jest konsumpcja otoczaków rzecznych. Chyba, że ma podpisała jakiś cyrograf z stomatologiczno-protetycznym lobby.

Hetta! Hetta! Wio!

W kolejnym tekście poetka w lirycznym galopie postanowiła otworzyć się przed czytelnikiem. Zwierzając się z pragnień, wspomnień, z zabaw, z dzieciństwa w bloku miała świadomość, że jako poetka musi zamieścić w tekście jakiś element kosmiczny. Coś dramatycznego, coś, co świetnie spisze się jako puenta. Musi wpaść na jakiś pomysł, by zapiski z plastusiowego pamiętnika zmienić w wierszyk. No i wpadła. Oto zaliczona wpadka:

jedzenie niedopałków, zimny sen w piżamce w nietoperze
taki duży chłopiec w rajstopkach i koleżeńskie ugryzienie
w szczepionkę
ucieczki przed panem dozorcą po palącej ziemi trawników
szkoła chodzenia cicho — jak prawdziwy Indianin

wczoraj — dziecko znalezione w stercie liści

[story telling]

Każdy czytelnik ma prawo dociekać genezy użytych w tekście toposów. Pojawia się intuicyjne pytanie: skąd nagle wśród „jedzonych niedopałków” (osobliwa aberracja kulinarna!), „zimnego snu w piżamce w nietoperze” itp., wzięło się „dziecko znalezione w stercie liści”? Odpowiedź może być tylko jedna. Otóż tomik „Podmiana Joli Grosz” ukazał się w 2005 roku, kiedy to cała Polska bulwersowała się werdyktem łódzkiego Sądu w sprawie małżeństwa Krzysztofa i Jadwigi N., którzy zasłynęli z eksperymentalnych prób kiszenia dzieci w plastikowych beczkach.

Oto nagłówki z niektórych doniesień prasowych w tej sprawie, z 2005 r.:

Łagodniejszy wyrok dla dzieciobójczyni
["Rzeczpospolita" z dn. 15.03.2005 r.]

Za zabicie dzieci
[INTERIA.PL z dn. 14.03.2005 r.]

Prawomocny wyrok dla dzieciobójców
["GW" z dn. 14.03.2005 r.]

Justyna Radczyńska w roli poetki musiała interweniować. Odczuwała podskórna potrzebę rozliczenia tych nieludzkich czynów, potępienia ich na kanwie poezji. I trudno się jej dziwić. Empatia poetycka i instynkt macierzyński – z tym żartów nie ma, zwłaszcza jeżeli chodzi o dobro dzieci. Tylko taka intencja usprawiedliwić może zastosowany przez poetkę zabieg techniczny przeciwstawienia idealnego obrazu dzieciństwa „dziecku znalezionemu w stercie liści”. Idylliczna kraina dziecięcego świata JA, i świat, ten który dzieje się przynajmniej od „wczoraj” w którym „dzieci” – w domyśle: zakopywane są – „w stertach liści”.

To nieprawdopodobne, ale w tej chwili płaczę.

Szkoda, że poetka nie wykorzystała swojego neolingwistycznego talentu. Mogła przecież przerobić tytuł – tak jak to robi mój WORD 2000 z włączoną opcja autokorekty - i zamiast „story telling” opatrzyć wierszyk tytułem: „story helling” (od: hell i telling). Jakież piękno i głębia znaczeniowa byłaby wówczas do odkrycia (lub w innej wersji – jakież piękno i głębia znaczeniowa wyłaby wówczas z ukrycia)

Nazad! Pryy! Nazad! Wio!

Poeta – w szczególności – poeta rodzaju żeńskiego, kiedy tylko dosiada konia zaczyna się dziwnie zachowywać. Dziwne zachowania ale jakże ludzkie i znajome dla tych wszystkich, którzy inicjacje poetyckie mają już za sobą nieobce są też autorce „Podmiany Joli Grosz”.
Oto relacja z pragnień poetki dojrzałej. Grubo trzydziestce, czterdziestce i przed pięćdziesiątką. Kobiety spełnionej lingwistycznie:

jeżu kolczasty, cały kłujący,
szukam twojego miękkiego spodu.
szukam by wsunąć tam rękę,
by cię potrzymać chwilę w dłoniach
żebyś coś poczuł.

gdybyś był płazem, pocałowałabym cię.
odmieniony - mógłbyś odejść wolny.
niestety jestem tylko małą czarownicą:
potrafię zaklinać światła zielone w czerwone
(i odwrotnie, wedle mojego życzenia),
ale nie znam się na odczarowywania jeży.

chyba trzeba zrobić coś niemożliwego, coś sprzecznego,
jak ustami dotyka się żaby,
może - pogłaskać jeża do krwi?

[jeż]

Jako czytelnik i chłopiec tuż po trzydziestce, który uniknął zakopania w liściach, chciałbym zasugerować by nie „głaskać jeża do krwi”, bo to nie tylko jeżowi, ale właścicielowi jeża może sprawić ból.

tag_iconTags: |

You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. Both comments and pings are currently closed.

-