Szczepan Kopyt, [yass]. Parerga

marzec 5th, 2009 by trojanowski marek | Filed under analiza

.

Zgodnie z tradycją oryginalne dywany perskie poznaje się po jednym fałszywym splocie. Każde bowiem dzieło, opuszczające warsztat tkacki czeladnika, którego rękę prowadzi wola Allaha, z założenia jest niedoskonałe. Żaden mistrz tkactwa, który zawierzył doczesność i nieśmiertelność zasadom Koranu, nie odważy się wyręczyć Allaha w tworzeniu rzeczy doskonałych.

Tomik [yass] to zbiór osobliwych tekstów, który można porównać do zbioru liczbowego, w którym wszystkie liczby i cyfry zostały napisane tylko do połowy, a niektóre zaledwie w 30 %. Wierszy, których perfekcja została świadomie zakłócona przez ich stwórcę. Wygląda to tak, jak gdyby autor bardzo się spieszył i chcąc powiedziec wszystko, co ma do powiedzenia opuszczał swój pomysł w połowie, przechodząc do kolejnego tekstu. Każdy z nich pozostawił jako niedoskonały.

Oto pierwszy lepszy tekst: (katolicy w barach mlecznych śmierdzą niemiłosiernie). Tu poeta skończył pisać wiersz po trzecim wersie, osierocając resztą ze swego talent. Pierwsze trzy wersy wyglądają tak:

katolicy w barach mlecznych śmierdzą niemiłosiernie
bóg dał im wątróbkę i smażone buraczki
zginął za ich grzechy

Reszta pozbawiona jest naiwnej bezpośredniości (naiwność jest w tym przypadku zaletą), zawartej w wyobrażeniu boga, który spragnionych napoi a głodnych nakarmi. Którego nieskończoność wystawiana jest na próbę w trakcie każdej transsubstancjacji, która dokonuje się tuż obok, gdzieś w zatłoczonym barze w godzinach wydawania posiłków. Którego świętość i miłosierdzie testuje się podmieniając ciało jego syna na buraczki i wątróbkę serwowaną równie powszechnie i mechanicznie jak hostie w trakcie nabożeństw porannych.

Sacrum na aluminiowej łyżce, na porcelitowym talerzu z wytartym logo PSS SPOŁEM smakuje za każdym razem. Brak wyboru, brak jakiegokolwiek przeznaczenia. Jednostajny ruch po linii zbawienia, życia może nie tyle wiecznego, ale ważnego tu na ziemi. Sacrum to przeżycie za wszelką cenę, bez godności, bez człowieczeństwa, bez ciała chrystusa. To troska o każdą kilokalorię w mroźny dzień.

W dalszej części tekstu jest tylko radio Maryja, kościół, córki jadące na saksy, gruby ksiądz, który lubi młodzież. W reszcie kończy się uniwersalizm, który ustępuje określonej poprawności lewicowego widzimisię. Sztampa, codzienność kleryków walonych w dupę przez przełożonych. Ale ta sztampa nie jest w stanie odtruć intelektualnie - zakłócić produkcji mózgowej stymulowanej przez wers numer jeden, dwa i trzy.

Kolejny wierszem z tomiku, o którym można jednocześnie powiedzieć, że jest bardzo dobry i zarazem bardzo zły jest „słuchając Stańki”.

bałagan w pokoju powstaje pewnie
dlatego, żeby mnie coś uspokajało
jest zimno, pani maria nie grzeje wiosną
która przychodzi szybciej w poznaniu, chyba
już od lutego, biały sufit i ściany
przekonują mnie raz do riemanna

raz do łobaczewskiego, to proste
ilinie życia się wygięły w etykę spiral
dna,

- i tu się dobry wiersz kończy. W dalszej części następuje wiersz zły. Stosunek relacji dobra i zła jest w tym przypadku prawie 1 : 1. Niespełna 9 wersów dobrych na 20 wszystkich wersów w tekście.

Można doszukiwać się w tej estetycznej dychotomii relacji poety z walki wewnętrznej, która rozgrywa się między siłami dobra i zła na polach autorskiej psyche. Jednak o wiele ciekawsza jest analiza tego nieuklidesowego pokoju, zbudowanego na rozchwianym piątym aksjomacie. Życie w rozciągliwej przestrzeni musi mieć strukturę balonówki, które mimo to dążyć będzie do jakiegokolwiek constans – rozwodnionej sinusoidy klasycznej etyki.

Reszta tekstu? Reszta jest jak zwykle fatalna. Tajemnica białego sufitu ustępuje „kapciom, które prowadzą wojnę podjazdową”, „koleżankom, które śpią na wykładach” czy „gołębiach dziobiących beton”.

I następne, losowo wybrana strona yass’u. Kolejny fragment, po którym następuje pustka. 4 wersy conffesiopleniczne, w których skruszony poeta wyznaje:

włączyłem komputer z przyzwyczajenia
i piszę wiersz okolicznościowy
z uwagi na to że wszyscy śpią
a ja nie

Później dzieje się to, co dziać się musi w każdym z kolejnych tekstów z tomiku. Nastąpi 9 wersów, które nie wytrzymują na żadnej z płaszczyzn interpretacyjnych konfrontacji z pierwszą strofą.

Jakieś dwadzieścia lat temu miałem sen. Śniło mi się, że lizałem cipę pewnej dziewczynie / kobiecie. Ile miała lat główna bohaterka mojego snu – nie pamiętam. Właściwie trudno powiedzieć kto był głównym bohaterem tego snu: czy owa dama, czy cipa, czy też charakterystyczny, kwaskowaty, niemożliwy do pomylenia z niczym smak cipy.
W każdym razie było tak, że sen wyprzedzał empirię. Pamiętam doskonale pierwszy raz, kiedy kubek smakowy łapczywie napełniałem smakiem, sączącym się z warg sromowych, pochwy czy diabeł wie tam z jeszcze czego.
Pamięć jest o tyle wyraźna, że skojarzyłem wówczas senne marzenie – doświadczenie mentalne, które wyprzedziło badanie empiryczne. Skądś musiałem wiedzieć. Skąd?

nie jadłem owoców. mam na trzecie konstanty.
mówię wtedy …tam wejść. skrzepy tabaki. pomiędzy wargami

krystalizuje się seks. że chce się turlać i mieć białą brodę

(anarchist cookbook) 3 wersy z 10. Reszta do niczego.

Nie sposób przeoczyć stereofonii yassowej w tym tomiku. Każdy z diamentów jest perfekcyjnie oszlifowanym brylantem osadzonym w bezwartościowym tombaku. Doskonałe wersy doskonale zaspokajają apetyt, potrzebę, która każe w którymś momencie czytać, doszukiwać się w ciągach: „abcdefghijklłmno…” nie tyle treści, ale przekazów. Znaków „STOP”; „ZAKAZ WJADU”; „ZAKAZ PARKOWANIA” – czegoś, co umożliwi orientację w przestrzeniach bolyaiowskich, w których aksjomat dobra i zła zmienia się w część tej przestrzeni, naginając się, wyginając wg ogólnego prawa sinusoidy. Aż korci, by stworzyć trzecią wartość o równym statusie jakie ma dobro i zło. Wymyślić coś, co wymknie się zarówno odcieniom szarości jak i mniejszemu złu – żadnego stopniowania, ale nowa wartość: niewymyślane / niewymyślne X.

a koleżanka mi mówi
że wyglądam
jakbym potrzebował odpocząć
gdzieś w sanatorium

możliwe – mówię

(śniadanie w bufecie) stosunek 5 : 13

Rok temu miałem sen, w którym umierałem. Wyglądało to tak: leżę na łóżku. Nie jestem ani stary, ani młody. Po prostu jestem i umieram. Najdziwniejsze jest to, że wiem, że umieram. Nie jest to śmierć rakowa, wypadkowa, chorobowa – śni mi się prosta czynność umierania. Czynność wygląda tak:
Najpierw zamykają się oczy. Oddech jeden i drugi. Nie ma nic. Jest ciemność, którą zakłóca moja myśl, myśl o tym, że umieram i w związku z tym zaczynam panikować. W międzyczasie ( a „międzyczas” wydłuża się tu do granic możliwości) nabieram powietrza. Głęboki oddech. Jak najgłębszy, byle jak najwięcej powietrza nabrać w płuca. Bo wiem – nie wiem skąd – ale wiem, że to mój ostatni oddech, że żadnego więcej nie będzie. Chcę wykorzystać życiodajną funkcję do granic możliwości. Czuję jak mi płuca rozpiera.
Leżę. Myślę. Dziwię się, że to tak wygląda. Zaczynam być ciekawy.
Jest ciemno, a ja mam tylko litry zużytego powietrza w płucach i nic więcej. Nie widzę przed sobą ani raju, ani piekła. Widzę pustkę. W końcu wypuszczam powietrze, kończę swój ostatni oddech. I jest ciemno. Żadnej myśli, świetlistego tunelu, ognia piekielnego. Nie ma nic. Nawet czerń przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Nie ma żadnej myśli o wszędobylskiej czerni. Nie ma nic.

Tomik [yass] Szczepana Kopyta, to obowiązkowa lektura dla każdego, kto lubi dobre wiersze. Ja wiem, że Szczepan brzmi gorzej niż Kopyt, a Kopyt brzmi gorzej niż Szczepan. Ale [yass] ma swoją, unikalną fonikę. Jest tak odległa od blichtru, smrodu, fanfaronad wieszczowskich, jest tak bliska umysłowości śródziemnomorskiej, że zaprzyjaźnia się z czytelnikiem.
Jest kawiarnianym stolikiem, który jednoczy najlepszych kumpli. Smakiem polewanej wódki, schłodzonej do konsystencji gliceryny, którą się pije tylko w najbardziej intymnych gronach.

tag_iconTags: | |

You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. Both comments and pings are currently closed.

-