Mariusz Grzebalski, Pocałunek na wstecznym

marzec 5th, 2009 by trojanowski marek | Filed under analiza

.
W szaleństwie proporcji, matematycznych obliczeń, na wskroś racjonalnych rachunków naprężeń i sił, w statyce, zawiera się ukryty lęk. Wewnętrzny stan psychiczny o nieznanym źródle i przedmiocie, ale na tyle silny, by zmusić architekta do wpisania Maszkarony w projekt linii prostych.

Z poezją, w szczególności polską poezją, jest trochę inaczej. Poezja jako architektonika ducha związana jest z szerokościami geograficznymi, z określonymi punktami na mapie. Wiadomo, że najlepsi poeci to ci z familoków górnego śląska, bo tam bida była i się pokolenie zbuntowało. Najgorsi są z wybrzeża, bo tam naród produkował solidarnościowców i na nic więcej sił duchowych nie wystarczyło. Jednak od zawsze wylęgarnią poetów był Kraków. Gdyby moje życie dało mi szansę wychowania się w Krakowie, między tamtejszymi gołębiami, drzewami, kamienicami; gdybym tylko mógł regularnie przez ostatnie 32 lata zmuszać najmniejszą cząstkę hemoglobiny by zapierdalała z prędkością światła po organizmie roznosząc krakowskie powietrze, wówczas na pewno bogowie olimpijscy i wszystkie muzy Hellady przemawiałyby do śmiertelników moimi ustami, a ja sam dzięki skrzydełkom u sandałów oszczędziłbym na komunikacji PKS, nie wspominając o nieśmiertelności, którą odziedziczyłbym w spadku po zdetronizowanym Hermesie.

Ale w niektórych miejscach bogowie odpowiedzialni za natchnienie poetyckie umieścili na straży bram weny poetyckiej przedziwne Maszkarony. Te bezlitosne bestie mają inne zadanie niż ich odpowiedniki architektoniczne. Maszkarony poetyckie mają odstraszać nie poetów – bo jak wiadomo cały dywizjon pancerny generała Heinza Guderiana nie jest w stanie powstrzymać jednego, wychudzonego polskiego wieszcza, hodującego namiętnie prątki gruźlicy w płucach, który jak coś sobie postanowi, to nie ma zmiłuj się. O nie! Maszkarony poetyckie mają odstraszać czytelników od rozkochania się w łonie soczystej, wzruszającej, absolutnie mądrej poezji.

Ale ktoś mógłby zapytać: po co te maszkarony? Jaki jest sens odstraszania od poezji potencjalnych czytelników, skoro jak wskazuje doświadczenie empiryczne: żadna z dziedzin tak szybko nie przerabia zjadacza chleba w anioła, jak poezja?

I jak mawiają niemieccy klasycy, którzy przeżyli stalingradzki kocioł, a którzy nie zdążyli napisać swojej wersji doktora Faustusa: hier liegt sobaka begarben. Otóż gdyby nie poetyckie Maszkarony, każdy obywatel państwa znad Wisły, zamiast wypracowywać dochód narodowy brutto, szybowałby po nieboskłonie na anielskich skrzydłach, które niechybnie doprawiłaby mu najczystsza z najczystszych poezji. Gdyby nie Maszkarony poetyckie, nie powstałaby Solidarnosć, nie byłoby komuny, ani Katynia. Wajda nie nakręciłby swoich filmów a żadne z wydawnictw nie doczekałoby się skryptu z opisem relacji podróży pociągiem i o tym, dlaczego rynek w Smyrnie jest taki zajebisty, że jego blask przyćmiewa rynki krakowskie, opolskie, poznańskie, białołęckie, ludwikowskie, ługowskie, bobrownickie i chuj wie jeszcze jakie byle były polskie.

To Maszkarony poetyckie, z siłą anielskich mieczy strzegących bram Edenu przed ludzką pokusą nieśmiertelności, chronią Polaków od skrzydeł. I tylko pospolity umysł postrzega w tym obawę bogów przed uśpioną potęgą uczłowieczonej małpy, która mówi po polsku. Ale każda chwila głębszej refleksji kieruje sporadyczną, ale jednak myśl słowiańskiej małpy ku trosce stwórcy, który reglamentując dostęp do śnieżnobiałych skrzydeł wybawia od troski związanej z ich pielęgnacją i od nieprzyjemnego uczucia wynikającego z cyklicznego pierzenia się.

Dzięki maszkaronom poetyckim świat jest taki jaki jest. Jedni pracują, inni stoją, drudzy nie pracują a leżą, a trzeci pisząc uważają, że są lepsi niż pierwsi, drudzy a nawet niż ci, który tylko stoją.

Chwała zatem Maszkaronom poetyckim! Chwała im, bo gdyby nie one, żaden z nas nie zaznałby trudu stąpania po ziemi. Nikt, kto potrafi poprawnie powiedzieć: „gżegżółka” nie doświadczyłby uroku siły grawitacji, która zmusza plemniki do penetracji jak najgłębszych zakamarków kobiecego łona.

Chwała miejscu, które ich najwięcej gromadzi! Chwała współrzędnym: 51º06’36” N / 17º01’20” E! niech żyje mały punkt na mapie, który chroni nas przed zbawieniem!

W 2007 r., Maszkarony poetyckie zaryczały tak donośnie, że odgłos ich wycia rozlega się po dzień dzisiejszy pod strzechami najodleglejszych nawet lepianek, w których mówi się po polsku. Wydaje się to przeczyć prawu rozchodzenia się dźwięku w próżni, ale skądinąd wiadomo, że w kraju cudów, ojczyźnie Jezusa, kraju rodzinnym Matki Boskiej i Witta Stwosza, który jak wskazuje imię i nazwisko musiał być Polakiem, klasyczna fizyka zawodzi. Tu nie działa żadna geometria, żadna optyka. W tym kraju liczą się tylko cuda, a człowiek jest człowiekiem wówczas, gdy sprawnie je czyni i z precyzją odprawia czary.

Relacja naocznego świadka:

„I widziałem bestię wychodzącą z wydawnictwa. Miała dziesięć rogów i siedem głów. W dłoniach stokilka stron manuskryptu, a na rogach jej było dziesięć diademów, na jej głowach imiona bluźniercze, wśród nich m.in.: Grzebalski, Mariusz Grzebalski [podkr. - moje]” (Zez. 9. 19-7)

Ta sama ciekawość, która każdego dnia wiedzie mnie do piekła, podkusiła mnie, by odnaleźć owe imię. Co też bez zwłoki uczyniłem. Jeden telefon, drugi i trzeci. Za każdym razem pytam znajomych, którzy są bardziej obcykani w literaturze niż ja: „Wiecie coś o Grzebalskim?” Za każdym razem słyszę wymowne: „Nie. Nic nie wiem. A kto to? Rolnik, technik, traktorzysta?”.
Dopiero po kilku tygodniach odezwał się mój jak zwykle niezawodny przyjaciel z Moskiewskiego Instytutu Zjawisk Paranormalnych – dr Witalij Stuhlpysk. Wysłał on priorytetem załącznik zapisany jako plik PDF (ci Rosjanie! Jak łatwo im przejść obojętnie nad rygorem praw autorskich!) o tytule: „Pocałunek na wstecznym”.

Znam Witalija nie od dziś. To sprawny wyga w świecie nauki. Syn biednej Rosjanki i majora Wehrmachtu – Kastropa Stuhlpyska, który - jakby na przekór nazistom, rozkazom Himmlera i całej tej obłędnej ideologii uebermenscha szukał ciepła i pocieszenia w ramionach wroga, untermenscha, blondynki o imieniu Katarina, w trakcie oblężenia Stalingradu.

Mimo, że Witalij był mądrzejszy od wszystkich skostniałych profesorów stalinowskich, którzy habilitacje robili po tym, jak związali swoje życie prywatne z córkami dygnitarzy partyjnych, on nie zrobił kariery. Zszedł do wolnorynkowego podziemia naukowego, w którym robił za grube dolary ekspertyzy tekstów. Pracował dla tego, kto płaci. Olał etykę i wszystkie etosy, którymi nafaszerował mu głowę ojciec zanim zginął na zesłaniu w Archangielsku. Musiał przeżyć. Dlatego do lat 90. robił dla KGB, później dla GPU. Jego analizy sylwetek autorskich pod kątem badań stylometrycznych były zawsze wysoko cenione. Dosłownie i w przenośni - obojętnie, kto za nie płacił.

Ale do rzeczy. Skłamałbym, że załącznik przesłany przez Witalija przeczytałem z troską średniowiecznego magistra, studiującego dzieła pisane od deski do deski. Moja lekturę przerwał Maszkaron poetycki – Gorgona, która zmieniła moje pióro w zielony, fosforyzujący jad, odcięty łeb z wężowym językiem podzielonym na pół, który ssyczy, ssssyczy. Maszkaron ten ujawnia swoje prawdziwe oblicze w tekście: „Godzina dziewiąta”. Oto ono:

Zielony masztowiec elewacji pręży
żagle okien pierwszym słońcu.
Mewy anten wszczęły na dachu
świetlny zgiełk, czeszą skrzydła
nad bocianim gniazdem klatki schodowej,
którąś ktoś opuszczał się w dół.
Ich pióra dają znaki lusterkiem?

Kiedy miałem nadzieję, że horror się kończy, że ów szkaradny monster jest tylko projekcją mojego chorego umysłu, że to co czytam nie istnieje, że to, co się dzieje nie istnieje naprawdę – zjawiła się przed oczami dalsza część tekstu:

Lecz kim jest kobieta bez obaw
przemierza fale powodziowej trawy
pieniącej się czarno w korycie Warty
czyją jest posłanką i jakie niesie wieści?

Nie tylko to, co dobre szybko się kończy, ale także to co szkaradne, złe, co przerażające. Dlatego i wiersz, będący relacją z oblicza Maszkarona, urywa się nagle.

W takich chwilach każdy agnostyk i ateista przekonuje się o mocy i wszechpotędze stwórcy. Świadomość, że wystarczyłby jeden wers więcej, by mózg czytelnika zmienił się w galaretkę, ugnie każde kolano. Nawet tej nogi, którą wieńczy czarny kopyt, obeznany z najtajniejszym duktem piekieł.

Cóż mi teraz pozostało? Nic, ponad misję! Jestem Szymonem, który schodzi ze swego słupa; jestem polskim Chrystusem, który brechą wyciąga każdy gwóźdź zagradzający drogę ku wolności; jestem młotem na czarownice, którego rozmiar, ciężar i sposób działania zawarto w tajemnym malleus meleficarum – jestem tym, który ostrzega was przed Mariuszem Grzebalskim i pozostałymi Maszkaronami poetyckimi miasta Wrocław.
Safe our Souls! Bowiem, powiadam wam: extra Vroclaviensiae salus est.

ps.

Wydawnictwo powinno rozważyć umieszczenie na tego typu dziełach dopisku: “Czytasz na własne ryzyko”

tag_iconTags: |

You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0 feed. Both comments and pings are currently closed.

-